Wielka wyprawa Maćka i Grzesia
Dzień 1
Tak to się poskładało że zarówno Grzegorz jak i ja dysponowaliśmy nadmiarem wolnego
czasu więc postanowiliśmy coś z tym zrobić! Nie siedzieć bez czynnie tylko jak przystało
na BBriderZ-ów pokręcić trochę. Pragnienie eksploracji nowych ścieżek w nas wielkie,
więc wybraliśmy się troszkę dalej. Na zaproszenie Grzegorza pojechaliśmy do jego
znajomego do Lalik, a w zasadzie okolicy Lalik, z zamiarem zdobycia paru szczytów.
Nasz plan był trzy dniowy. Wyruszyliśmy we wtorek rano, autem w kierunku Zwardonia,
towarzyszyła nam świetna pogoda i równie doskonały humor. Po dotarciu na miejsce
moim oczom ukazał się piękny widok, dom na górce i dookoła góry czyli to co kocham
naj bardziej. Po powitaniu z domownikami i rozpakowaniu ruszyliśmy na Wielka Raczę.
Po krótkiej naradzie stwierdziliśmy że atakujemy czerwonym szlakiem i rozpoczęliśmy
wspinanie. Beskid Graniczny, Kikula, Magura i dalej ku Wielkiej Raczy. Widoki zapierające
dech w piersiach pot spływający po twarzy i delikatne słoneczko sprawiały że poczuliśmy
że jesteśmy właśnie tam gdzie być powinniśmy, wspinaczka miejscami była trudna nie
obyło się bez chwil spacerku, ale większość dało sie wyjechać nawet na moim przełożeniu
(26-32). To co nas trochę zdumiało to to że byliśmy sami - nic tylko góry, my i
przepiękne widok.. Po dotarciu na szczyt Wielkiej Raczy chwila odpoczynku, zdjęcia
które z reszta wysłaliśmy do paru osób co by im się tak dobrze nie pracowało. Teraz
zjazd czyli to co lubię najbardziej - piękne ścieżki mało kamieni. Potem znów pod
górę na Orzeł i ponownie w dół. I tak aż do Bani i przełęczy Przegibek. Po krótkiej
naradzie stwierdziliśmy że na Rycerzowej nic ciekawego nie ma więc ruszyliśmy zielonym
szlakiem do Rycerki, szlak ciekawy te widoki naprawdę niesamowite i dalej zero ludzi!
Pieknie! Z Rycerki powrót asfaltem do bazy. Niestety albo na szczęście do domu mieliśmy
pod górę ostatni podjazd, weryfikacja kto jeszcze ma siłę . Wyszło ok 55km. Po dotarciu
na miejsce oczywiście napoje regeneracyjne które ufundował browar Tyski :) potem
obiad, a wieczorem grill w miłym towarzystwie i do spania bo jutro znów w góry.
















Dzień 2
Po przebudzeniu porannej toalecie i śniadaniu znów ruszyliśmy. Najpierw asfaltem
do Glinki skąd żółtym szlakiem przez Kubiesówkę, Plekańkę na Krawców Wierch - widoki,
widoki, widoki matko jak tu jest pięknie! Potem dalej w stronę Hali Rysianki. Po
drodze towarzyszył nam przepiękny widok na masyw Pilska oraz super zjazdy krętymi
ścieżkami byłem w raju! Podjazd pod Rysiakę, kręcimy patrząc przed siebie jeszcze
trochę,a potem nagroda chyba najpiękniejszy widok jaki widziałem po prostu zapiera
dech! Na szczycie chwila uniesienia ( z powodu widoku)i zdjęcia i jedziemy cos zjeść
bo ja jak zwykle głodny. Schronisko na Lipowskiej, podobno najlepsze w Polsce, Ja
pierogi a Grześ żurek - pysznie! Po chwili odpoczynku wraz z niesamowitymi widokami
ruszamy w dół, żółtym szlakiem przez hale Radykalną. Potem odbijamy na czarny szlak
i tu zaczyna się to co niedźwiadki lubią najbardziej :). Piękny singiel przez krzaki
korzenie, śmigamy aż miło zjeżdżając do Ujsoł i asfaltem w dół. Tu następuje mała
pomyłka bo z rozpędu jedziemy do Milówki zamiast w górę. Po dojechaniu do Milówki
zorientowaliśmy się ze chyba nie tędy droga wiec wracamy, nurzący asfalt i zmęczone
nogi ale towarzystwo przednie więc dajemy radę. Na koniec znów weryfikacyjny podjazd
do bazy i odpoczynek. Wyszło ok 70 km miło. Potem obiad, gościna pierwsza klasa,
a wieczorem grill jutro ostatni dzień już nam szkoda.




















Dzień 3
Po porannych obowiązkach ruszamy, dziś Grzesiu zarządził bajtową traskę, Rachowiec.
Napierw asfaltem troszkę do Soli potem czerwonym w górę. Miało być lajtowo ale nie
było - podjazd ciężki bo szlak zryty przez drwali, luźne kamienie i stromizna zmusiły
nas do spaceru. Powoli, powoli do szczytu, oczywiście widoki że głowa mała!. Po
dotarciu na szczyt chwila kontemplacji, podsumowanie wypadu z oczami wlepionymi
w zieloność gór…. Było pięknie przed nami ostatni zjazd tego wypadu. W dół kawałek
stokiem narciarskim, potem w las ścieżką całkiem ciekawą krętą z korzeniami i kamieniami,
ostatni zastrzyk tak potrzebnej mi do życia adrenaliny. Z małego Rachowca asfaltem
który nas doprowadził pod bazę, dziś nie było weryfikacyjnego podjazdu ale to może
dobrze. Wyszło mało bo jakieś 20km ale za to pięknie. Zbieramy manele, rowery do
auta, żegnamy się z naszymi gospodarzami dziękując z super gościnę i śmigamy do
domu. A w zasadzie do mojego serwisu aby ogarnąć nasze sprzęty i uzupełnić Grzesiową
stracona szprychę. Wyjazd bardzo udany, plan zrealizowany humor dopisuje. Oby więcej
takich chwil w życiu. Niestety trzeba wracać do rzeczywistości, ale pewnie nie długo
znów uciekniemy, tam gdzie jest to wszystko co kochamy - góry i rower.











Relacja: Maciej